Romantic industrial w starym dworku [20110826-27]
Choć pamiętam jeszcze jak profesor od sztucznej inteligencji mówił, że to wykłady nie o blondynkach (przepraszam wszystkie prawdziwe i „prawie” blondynki)… sama zachowałam się jak rasowa Barbie... Pomna stwierdzeń, że TĄ farbą maluje się INACZEJ, zrobiłam wszystko zgodnie z instrukcją, choć Rozum i Serce podpowiadały – maluj normalnie, potem myziaj i drap.
Zrobiłam z instrukcją i tyle mam:
I co? I miał być romantic industrial, pomieszanie stylów i faktur. Romantycznie ciepłe drewno i surowe odrapane srebro, niczym z hali fabrycznej na mroźnej północy Szwecji, a wyszedł kibel na kółkach… Jak tu mówić o kolorach z prosektorium, gdy mi stary blok z wielkiej płyty wyszedł? Ratunku!
Wiem, radź sobie sam… moja skucha, to ja poprawiam. Jak ma być na mnie, to po całości, pójdziemy po bandzie… będzie, co ma być… potem będę się martwić. Zadania zakolejkowane (w kolejkę FIFO: zmartwienie i ból głowy na końcu). Czas zdjąć je ze stosu...
Nr 1 - rozjaśnić. Nie musi być idealnie, bo nie w tym rzecz, żeby ściana wróciła do stanu „sprzed”. Wszak i tak będzie malowana i drapana… Więc lecimy z szarą platyną. Trzymam przy okazji kciuki, żeby na ponowne malowanie ekranu tej platyny starczyło:
Schnie jak głupie… więc…
Nr 2 - zamiast czekać kilka godzin, kładę wałkiem (czyt. Tradycyjnie i normalnie) ten mój srebrol, moje lustereczko…. Kładę na całości… Drapać szczotą będę później. ZONK! Położone, ale wydrapać cholerstwo się nie dało… wyschło…
Nr 3 - No to jeszcze go raz… po kawałku, ale minimalnie farby tym razem, tyle – o –ile, żeby zadrapać to, co tata wcześniej doszlifowywał (chyba mi łepetynę urwie, gdy wróci i zobaczy).
Tym razem wyszło! No, prawie tak, jak było planowane, ale da się zjeść.
Babciulka byłaby zachwycona. Mam srebrne lustereczko, niczym rury do pieca u moich dziadków. Teraz to ma klimat!
Nr 4 – Ostatnie zadania w kolejce zostały „z-delete-owane”.